Każdy kto interesuje się i uwielbia starą, dobrą motoryzację wie, że silniki wolnossące na ziemi europejskiej są gatunkiem wymierającym, szczególnie prawdziwe V8. Dzisiaj reprezentantami takich jednostek w Polsce jest m.in. Ford Mustang GT, Jeep Grand Cherokee SRT oraz Lexus GSF, którego miałem okazję sprawdzić na dystansie 2 tysięcy kilometrów.
Lexus GSF to auto silne z natury w przeciwieństwie do reszty konkurencji, która na starcie bierze sterydy w postaci turbosprężarek. Pod maską mamy do czynienia z 5-litrowym V8 o mocy 477 KM, która za pomocą 8-biegowego automatu jest przekazywana na tylną oś. Podkreślę po raz kolejny silnik jest wolnossący, czyli moc pochodzi tutaj z pojemności. W tym samochodzie znajdziemy idealny balans pomiędzy dobrymi osiągami i komfortem. Nie oszukujmy się przyspieszenie do pierwszej setki wynoszące 4, 6 sekundy zdecydowanie wystarczy do pokonania większości aut na naszych ulicach.
Jakiś czas temu na moim blogu wspominałem, że VW Golf R po lifcie ma dokładnie taki sam czas do 100 km/h ale… W Golfie jest emocji tyle co na grzybobraniu, ewentualnie nasze pozytywne odczucia mogą zwiększać sztuczne generatory dźwięku. W Lexusie GSF mamy czysty, soczysty bulgot V8. Faktycznie japońska limuzyna posiada ASC (Active Sound Control), który trochę ulepsza odgłos silnika. W każdej w chwili za pomocą fizycznego przycisku można go wyłączyć.
Sama jazda jest równie przyjemna, co melodia widlastej jednostki. W Lexus GSF zawieszenie jest sztywniejsze względem standardowych wersji, ale również porównując do modelu RCF (testowałem rok temu). Pomimo tego w niczym to nie przeszkadza w codziennej eksploatacji po mieście. Zalety twardszego zawieszenia odczujemy głównie podczas prowadzenia na łukach autostradowych, czy po ciaśniejszych zakrętach.
Auto trzyma się nawierzchni bardzo dobrze nawet przy licznikowej maksymalnej prędkości 286 km/h, która jest ograniczona elektronicznie (testowane na pasie lotniska). Doznania potęguje jak dla mnie precyzyjny układ kierowniczy oraz gruby, skórzany wieniec kierownicy, który dodatkowo został obszyty niebieską nicią symbolizującą odmianę F. Odpowiadając na pytania czy można latać bokiem? Tak można – w tym wypadku wolnossący silnik może okazać się zbawienny, ponieważ moc jest przekazywana liniowo.
Jak dla mnie drugim fenomenem tego samochodu jest jego komfort. Pomimo, iż mamy prawie 500 KM pod maską jest to wciąż Lexus. Marka kojarząca się z wygodą i niezniszczalnością. Tutaj równie wygodnie możemy jechać po autostradzie spalając maksymalnie 12L przy 140km/h. Jest cicho i przyjemnie, a znakomite nagłośnienie Mark Levinsona tylko umili wam długą trasę lub stanie w korku. Na ogromną pochwałę zasługują kubełkowe fotele. Są tak wygodne, że trasa np. z Gdańska do Zakopanego będzie wypoczynkiem.
Lexus GSF ma w sumie dwie wady patrząc pod pryzmatem klienta niemieckich marek premium. Po pierwsze wykonanie nie do końca może wszystkim przypaść do gustu. Nie ma wątpliwości, że japoński samochód jest solidnie wykonany. Materiały sprawiają wrażenie, że wytrzymają bardzo długo i dużo.
Zaś nie ma tutaj mocnego premium feel jak np. w BMW, czy Mercedesie. Co z tego, że często plastiki w niemieckich autach skrzypią i nie napawają optymizmem, ale pierwsze wrażenie będzie bardziej pozytywne niż w Lexusie. Druga sprawa to system multimedialny, który klasycznie jak w każdej recenzji Lexusa trzeba skrytykować. Sterowanie i oprogramowanie jest nieintuicyjne. Zastosowany tutaj wyświetlacz 12.3’’ ma ogromy potencjał. Niestety nie został wykorzystany, a szkoda.
Podsumowując za cenę ponad pół miliona dostajemy kawał porządnego auta, które jest wyjątkowe. Według mnie jest to samochód dla osób ceniących sobie dobry smak. Jeśli już myślisz o napisaniu komentarza, że BMW M5, czy Mercedes E63 jest mocniejsze to nie jest propozycja dla ciebie. Liczby to nie wszystko. Nie da się ukryć, że na tle ogółu nowych aut Lexus zyskuje odmiennością. Kochaj albo odejdź.
tylkov8
23 maja 2022 at 21:22
Rzygam mercedesem i bmw. Nie mogę na te marki patrzeć tyle tego jest na ulicach. Kocham wszystko co nietuzinkowe i V8