FELIETONY

Stacje paliw. Ten klimat już nie wróci

Opublikowano

w dniu

Wiozłem ostatnio babcię do Lublina na pogrzeb wujka. Po powrocie najbardziej wspominała nie samego wujka, nie spotkanie z rodziną, nie nowiuśką drogę ekspresową tylko wizytę na stacji benzynowej.

Przed podróżą zapytała, ile kanapek zjemy. Odparłem, że żadnej, bo jedzie się niecałe dwie godziny, a kanapkę można kupić na każdej stacji. Śmiechom nie było końca. „Na… każdej… stacji… Ahahahaha”. Nic dziwnego, od 20 lat nie prowadziła auta, nie miała powodu, by wejść i zobaczyć jak dużo się pozmieniało.

Jak to się mówi – zryło jej banię. Zacząłem się martwić, bo nie wiedziałem, czy jej serce wytrzyma tyle ekstremalnych emocji w tak krótkim czasie. Stacja była lepiej zaopatrzona niż jej osiedlowy spożywczak. Wyszła z lakierem do włosów, okularami przeciwsłonecznymi i marynowanymi grzybkami. A w samochodzie przyznała, że kanapki wyglądały dużo apetyczniej niż jej.

Ja już się przyzwyczaiłem do takich stacji. Mnie w podobne stany emocjonalne co babcię wprowadzają stacje starodawne. Reprezentantki czasów minionych. Powoli znikające, wypierane przez sieciówki, broniące się resztką sił przed gentryfikacją. Tworzące swoisty, lokalny koloryt.

Mówię o prywatnej stacji magnata ziemskiego, gdzie od wejścia wita nas obraz przedstawiający właściciela z małżonką na tle łanów pszenicy. Mówię o stacji myśliwego, gdzie z każdego kąta patrzyły na nas trofea.

Coraz mniej jest stacji, które sprzedaż nocną prowadzą przy pomocy metalowej szuflady. To jest stacja dla stałych klientów. Nie możesz się rozejrzeć. Musisz od razu wiedzieć, co chcesz. Szuflada na stacji oznacza, że dostaje ona środki od ministerstwa w ramach programu rozwoju lokalnego dziadostwa kulturowego. Zwykle na takich stacjach wisi też alkomat. Cała okolica ma problem.

Ubolewam na tym, że coraz mniej stacji ma toalety na zewnątrz. To była mini przygoda. Misja poboczna w podróży. Co tam zastanę? Czy ktoś z personelu pamięta, że tam mają toaletę? Bo jak nie, to wolę zaryzykować kleszcza w mosznie niż przecierać szlak.

Sporo można wywnioskować po kluczu. Dobrze, jeżeli jest. Skoro muszą go wydawać, to znaczy, że pamiętają. Jaka pierdółka jest doczepiona do klucza? Mały, metalowy breloczek. Plastikowa zawieszka z napisem WC. Drewniany walec? Wszystko o twarde jest dobre, bo łatwo przemyć. A nawet jak zawieszka nie jest często myta, to mi wystarczy myśl, że mogłaby być.

Gorzej jest, gdy klucz wisi na smyczy. Ludzie zapominają, że smycz można wymienić. Albo chociaż uprać. Czasem wydaje mi się, że jak ktoś przypnie klucz do smyczy, to łączy jest świętym węzłem, w zdrowiu i chorobie, póki śmierć ich nie rozłączy.

Nie chcecie dotykać starej smyczy z kluczem do toalety. My mężczyźni mamy tendencje do bagatelizowania mikro kropel moczu na palcach. „Nie będę mył rąk, bo ich sobie nie obsikałem”. A te małe skurczybyki tylko czekają, by wsiąknąć w materiał i zostać tam na wieki wieków amen. Na tych smyczach jest tyle zasuszonego moczu, że gdyby pobrać próbki, to by wyszło, że smycz ma chorą prostatę. Oni powinni sprzedawać te smycze jako AdBlue w proszku. Napełniasz zbiornik wodą, wrzucasz smycz i gotowe!

Na nowych stacjach trochę przeginają z ilością sosów do hotdogów. Jest ich zdecydowanie za dużo. Stacje są pomyślane tak, by korzystanie z nich było jak najszybsze, a potem wystawiają dziesięć sosów i weź człowieku wybierz. To jest fast food! Wrzucasz coś ciepłego do japy, by nie umrzeć i jedziesz dalej. Dziesięć sosów to zbyteczna ekstrawagancja.

Ja zawsze biorę keczup i musztardę. Tak sobie wymyśliłem, i tak biorę. Nie chce się rozkoszować bukietem aromatów, tylko nie zemdleć.
– Jaki sos? – pyta sprzedawca.
– Hmmm… – odpowiada klient.

Za plecami już ustawia się kolejka, bo ludzie niecierpliwie patrzą na zegarek, pochrząkują. Niech się pali, niech się wali. Nic nie jest w stanie go powstrzymać, bo komponuje swoją podróż przez hotdoga. „Zacznę czosnkowym, potem przez miodową musztardę dojdę do BBQ, który pozostawi w ustach dymny aromat wędzonej śliwki”. Wybieranie sosów przez pięć minut nie spowoduje, że to będzie slow food.

Jak w życiu. Coś zyskując tracimy coś innego. Śpieszmy się kochać starodawne stacje, tak szybko znikają. Może nie ma w nich sojowego latte, ale jest dusza.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne