Odwiedź nas na:

FELIETONY

Kupiłem sportowy samochód. To dopiero początek kłopotów

Opublikowano

w dniu

subaru wrx sti

Po wielu miesiącach oszczędzania, udało Ci się w końcu odłożyć potrzebną kwotę na zakup swojego wymarzonego samochodu sportowego. Biegniesz do salonu (albo komisu) wręczyć owoc swojej ciężkiej pracy żeby kupić samochód, który nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia. Niestety, to dopiero początek twoich kosztów.

Przede wszystkim musisz uświadomić sobie, że w momencie kiedy pierwszy raz zamknąłeś za sobą drzwi w obiekcie swoich marzeń, ten właśnie stracił na wartości, i to nie mało. Według różnych wyliczeń, utrata wartości dla samochodów sportowych to nawet 30% w pierwszym roku użytkowania!

    Zanim wyjedziesz przewietrzyć swoje nowo nabyte stado rumaków, musisz je ubezpieczyć. Niestety ubezpieczyciel (jak zresztą cała reszta społeczeństwa), od dnia kiedy pomyślałeś tylko o posiadaniu czegoś mocniejszego od Kii Ceed, uważa cię za bandytę, tak więc stawki też takie będą – bandyckie. Choć OC nie powinno wyjść drożej niż dla przeciętnego samochodu, tak AC, o którym nie będziesz chciał zapomnieć, to koszt sięgający nierzadko powyżej 15% wartości samochodu.

Doba guma to podstawa

Po wyłożeniu kolejnych trzech swoich pensji udało Ci się w końcu wyjechać na ulicę – super! Wciskasz gaz w podłogę i…

… coś ten tył się tak dziwnie ślizga? Po dojechaniu do domu patrzysz, a tam trzynastoletnie Zeetexy (zaczynasz rozumieć dlaczego cena w ogłoszeniu była “poniżej średniej”). Nie pozostaje Ci więc nic innego jak zaprzyjaźnić się ze sprzedawcą opon – jeżeli będziesz wykorzystywał swój samochód tak jak zostało to przewidziane przez producenta, a do tego jeździł nim na co dzień, to jeden komplet opon będzie ci się kończył po sezonie albo szybciej. Dodatkowo, jako że nie uznajesz kompromisów i jesteś świadomy, że jedyne co łączy cię z drogą to właśnie te kawałki czarnego złota, przygotuj się na wydatek powyżej tysiąca złotych. Za sztukę.

ZOBACZ TAKŻE:  Stacje paliw. Ten klimat już nie wróci

Obuty w nowe opony ruszasz na miasto – nagle na desce zapala się pomarańczowa lampka! Na szczęście (jeśli nie kupiłeś Subaru) to tylko niski poziom paliwa – niestety będziesz tą kontrolkę oglądał bardzo często – w samochodach sportowych, zależnie od stylu jazdy spalanie na poziomie dwudziestu litrów na sto kilometrów to nie jest nic nadzwyczajnego. Do tego jeśli zabierzesz swoją zabawkę na tor, to wtedy spalanie należy zacząć liczyć w litrach na kwadrans. 

Mapę stacji w Polsce będziesz znał na pamięć

Sam pamiętam jak nie tak dawno używałem Imprezy WRX, która nie należy do jakichś specjalnie przesadnie sportowych, jako samochodu na co dzień. Nagle telefon od klienta, trzeba być jeszcze dziś pod Szczecinem – służbowych samochodów nie ma na parkingu, więc do wyboru pozostaje czekać cały dzień, albo jechać prywatnym – co też wybrałem. Ta trasa nauczyła mnie jednego – na trasie z Warszawy do Szczecina jest 5 stacji Shell – wiem, bo tankowałem pełny zbiornik na każdej.

Na koniec pomówmy o słoniu w pokoju – koszcie serwisów. Jest to kwestia, którą trzeba bardzo mocno przemyśleć przed wyborem naszego samochodu i odpowiedzieć sobie na kilka ważnych pytań. Wiele osób uważa że średni roczny koszt serwisu dla rzeczonego wcześniej Subaru nie może tak bardzo odbiegać od dajmy na to Golfa. Niestety nie da się tej kwestii rozwiązać jednoznacznie. Po pierwsze musimy zdać sobie sprawę, że o ile większość samochodów poradzi sobie jeżdżąc na oleju 10W40 z marketu po 9zł/l, to żywotność silnika przy takim traktowaniu na pewno znacząco spadnie.

Kolejna sprawa to dobór części zamiennych – jeżeli włożymy do Porsche 911 amortyzatory zamienniki, to będzie ono dalej jeździć, a nam w portfelu zostanie całkiem spory plik banknotów, jednak ta jazda nie będzie mieć za wiele wspólnego z Porsche. Dodatkowo, jeżeli używamy samochodu sportowego, tak jak jego nazwa wskazuje – do sportu, nawet okazjonalnego i amatorskiego, to wiele podzespołów będziemy wymieniać zdecydowanie częściej.

Podsumowując – samochody sportowe nie mają NIGDY ekonomicznego uzasadnienia – nierzadko już pierwszy rok użytkowania to koszty równe wartości zakupu takiego samochodu, a życie z nim na co dzień może być prawdziwą udręką. Czy to jednak kiedykolwiek powstrzyma nas przed realizacją naszych marzeń?

ZOBACZ TAKŻE:  Sięgaj gdzie wzrok nie sięga! Techniki parkowania

Kontynuuj czytanie
Reklama
1 Comment

1 Comments

  1. Lerys

    14 maja 2021 at 14:26

    Potwierdzam . Camaro v8 ss, 405 km , 2014.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

FELIETONY

Koniec ery downsizingu. Nastanie czas wielkich silników

Opublikowano

w dniu

Ferrari-812_Superfast

1 Sierpnia 2018 roku to smutny dzień dla entuzjastów motoryzacji. To tego właśnie dnia Unia Europejska zdecydowała się dobić ostatnie samochody, które brzmiały dobrze, wprowadzając normę emisji EURO6. Od tego dnia (a w praktyce na kalkach kreślarskich już wiele lat wcześniej) zaczął się wysyp bardzo wysilonych silników, jak choćby 185-konny 1.4 z grupy VAG, czy znienawidzony przez wielu 1.0 EcoBoost, który w wariantach od 100 do 140 koni mechanicznych trafiał nawet, o zgrozo, do Mondeo.

Dotknęło to także segmentu samochodów sportowych, np. wychwalana pod niebiosa Toyota GR Yaris, którą w całkiem spektakularny sposób napędza 3 cylindrowy silnik o pojemności 1.6, z którego udało się wykrzesać aż 261 KM.

Wielką wadą takiego rozwiązania, oprócz oczywiście żartów ze strony kolegów, jest fakt, że nawet najmniejsze miejskie “żuczki” wyposażone są w turbinę – o ile może to być fajne, kiedy ścigasz się z taksówkarzem do zjazdu z kończącego się pasa, to jednak w dłuższej perspektywie turbina przyniesie tylko niepotrzebne koszty utrzymania. Dodatkowo tak mocne w stosunku do pojemności silniki nie są znane ze zbyt długiej wytrzymałości – niektóre konstrukcje poddają się już przed przekroczeniem stu tysięcy kilometrów.

Musimy pokładać nadzieję w szaleństwie


Choć może się to wydać zupełnie nielogiczne, wyjściem z tego szaleństwa może okazać się norma EURO7. Pomimo faktu, że wprowadza ona jeszcze bardziej restrykcyjne limity emisji szkodliwych gazów, niesie także niespodziankę, która może wyjść nam na dobre. Nowa norma, która zacznie obowiązywać od 2026 roku wprowadza ograniczenie w mocy produkowanej z jednego litra pojemności. Według szefa linii modelowej Porsche 911 , Franka-Steffena Wallisera, pojemność samochodów wzrośnie o ok. 20%, a niektórzy producenci zdecydują się na przejście z 4 na 6 i z 6 na 8 cylindrów!

ZOBACZ TAKŻE:  Koniec ery downsizingu. Nastanie czas wielkich silników

Przy tych dość optymistycznych założeniach niestety nasze wspomniane w tytule clio nie dostanie pięciolitrowego silnika, a raczej wróci w okolice 1.8-2.0 (obecnie największy silnik to 1.4). Na rynku możemy spodziewać się wysypu nowych silników, zasilających choćby segment D, o pojemnościach powyżej 2l – jeśli przewidywania się sprawdzą, uraczeni możemy zostać nawet 6 cylindrowymi konstrukcjami o pojemności 2,5 litrów.

Złego dobre początki


Niestety po unijnych regulacjach nie możemy się spodziewać samych dobrych rzeczy, a mówiąc dokładniej pod ich płaszczykiem wciśnięte zostaną nam jeszcze bardziej wyśrubowane normy emisji. Żeby je spełnić producenci zapowiadają, że będą musieli stosować aż trzy razy większe katalizatory!

Możemy sobie tylko wyobrazić jaki będzie ich koszt, co tylko spotęguje plagę ich kradzieży. Gama silnikowa będzie musiała być zaprojektowana od samego początku, ponieważ zmiany są tak daleko idące, że nie będzie możliwości dostosowania obecnych konstrukcji do nowych wymagań. Dodatkowo w zasadzie ze stuprocentową pewnością możemy pożegnać się z silnikami wolnossącymi w każdym możliwym segmencie.

Przyszłość motoryzacji rysuje nam się bardzo niepewnie – z jednej strony postępujące dążenie do elektryfikacji wszystkich samochodów, postępujące normy emisji i jednoczesne prace nad wyeliminowaniem człowieka zza kierownicy. Jednak na końcu tego ciemnego tunelu widać maleńki promyk słońca, który choćby na chwilę, jeszcze przed całkowitym zmierzchem motoryzacji, jaką znamy, pozwala nam łudzić się, że jeszcze powstaną emocjonujące samochody.

Kontynuuj czytanie

FELIETONY

Stacje paliw. Ten klimat już nie wróci

Opublikowano

w dniu

stacja paliw shell

Wiozłem ostatnio babcię do Lublina na pogrzeb wujka. Po powrocie najbardziej wspominała nie samego wujka, nie spotkanie z rodziną, nie nowiuśką drogę ekspresową tylko wizytę na stacji benzynowej.

Przed podróżą zapytała, ile kanapek zjemy. Odparłem, że żadnej, bo jedzie się niecałe dwie godziny, a kanapkę można kupić na każdej stacji. Śmiechom nie było końca. „Na… każdej… stacji… Ahahahaha”. Nic dziwnego, od 20 lat nie prowadziła auta, nie miała powodu, by wejść i zobaczyć jak dużo się pozmieniało.

Jak to się mówi – zryło jej banię. Zacząłem się martwić, bo nie wiedziałem, czy jej serce wytrzyma tyle ekstremalnych emocji w tak krótkim czasie. Stacja była lepiej zaopatrzona niż jej osiedlowy spożywczak. Wyszła z lakierem do włosów, okularami przeciwsłonecznymi i marynowanymi grzybkami. A w samochodzie przyznała, że kanapki wyglądały dużo apetyczniej niż jej.

Ja już się przyzwyczaiłem do takich stacji. Mnie w podobne stany emocjonalne co babcię wprowadzają stacje starodawne. Reprezentantki czasów minionych. Powoli znikające, wypierane przez sieciówki, broniące się resztką sił przed gentryfikacją. Tworzące swoisty, lokalny koloryt.

Mówię o prywatnej stacji magnata ziemskiego, gdzie od wejścia wita nas obraz przedstawiający właściciela z małżonką na tle łanów pszenicy. Mówię o stacji myśliwego, gdzie z każdego kąta patrzyły na nas trofea.

Coraz mniej jest stacji, które sprzedaż nocną prowadzą przy pomocy metalowej szuflady. To jest stacja dla stałych klientów. Nie możesz się rozejrzeć. Musisz od razu wiedzieć, co chcesz. Szuflada na stacji oznacza, że dostaje ona środki od ministerstwa w ramach programu rozwoju lokalnego dziadostwa kulturowego. Zwykle na takich stacjach wisi też alkomat. Cała okolica ma problem.

Ubolewam na tym, że coraz mniej stacji ma toalety na zewnątrz. To była mini przygoda. Misja poboczna w podróży. Co tam zastanę? Czy ktoś z personelu pamięta, że tam mają toaletę? Bo jak nie, to wolę zaryzykować kleszcza w mosznie niż przecierać szlak.

ZOBACZ TAKŻE:  Stacje paliw. Ten klimat już nie wróci

Sporo można wywnioskować po kluczu. Dobrze, jeżeli jest. Skoro muszą go wydawać, to znaczy, że pamiętają. Jaka pierdółka jest doczepiona do klucza? Mały, metalowy breloczek. Plastikowa zawieszka z napisem WC. Drewniany walec? Wszystko o twarde jest dobre, bo łatwo przemyć. A nawet jak zawieszka nie jest często myta, to mi wystarczy myśl, że mogłaby być.

Gorzej jest, gdy klucz wisi na smyczy. Ludzie zapominają, że smycz można wymienić. Albo chociaż uprać. Czasem wydaje mi się, że jak ktoś przypnie klucz do smyczy, to łączy jest świętym węzłem, w zdrowiu i chorobie, póki śmierć ich nie rozłączy.

Nie chcecie dotykać starej smyczy z kluczem do toalety. My mężczyźni mamy tendencje do bagatelizowania mikro kropel moczu na palcach. „Nie będę mył rąk, bo ich sobie nie obsikałem”. A te małe skurczybyki tylko czekają, by wsiąknąć w materiał i zostać tam na wieki wieków amen. Na tych smyczach jest tyle zasuszonego moczu, że gdyby pobrać próbki, to by wyszło, że smycz ma chorą prostatę. Oni powinni sprzedawać te smycze jako AdBlue w proszku. Napełniasz zbiornik wodą, wrzucasz smycz i gotowe!

Na nowych stacjach trochę przeginają z ilością sosów do hotdogów. Jest ich zdecydowanie za dużo. Stacje są pomyślane tak, by korzystanie z nich było jak najszybsze, a potem wystawiają dziesięć sosów i weź człowieku wybierz. To jest fast food! Wrzucasz coś ciepłego do japy, by nie umrzeć i jedziesz dalej. Dziesięć sosów to zbyteczna ekstrawagancja.

Ja zawsze biorę keczup i musztardę. Tak sobie wymyśliłem, i tak biorę. Nie chce się rozkoszować bukietem aromatów, tylko nie zemdleć.
– Jaki sos? – pyta sprzedawca.
– Hmmm… – odpowiada klient.

Za plecami już ustawia się kolejka, bo ludzie niecierpliwie patrzą na zegarek, pochrząkują. Niech się pali, niech się wali. Nic nie jest w stanie go powstrzymać, bo komponuje swoją podróż przez hotdoga. „Zacznę czosnkowym, potem przez miodową musztardę dojdę do BBQ, który pozostawi w ustach dymny aromat wędzonej śliwki”. Wybieranie sosów przez pięć minut nie spowoduje, że to będzie slow food.

ZOBACZ TAKŻE:  Koniec ery downsizingu. Nastanie czas wielkich silników

Jak w życiu. Coś zyskując tracimy coś innego. Śpieszmy się kochać starodawne stacje, tak szybko znikają. Może nie ma w nich sojowego latte, ale jest dusza.

Kontynuuj czytanie

FELIETONY

Sięgaj gdzie wzrok nie sięga! Techniki parkowania

Opublikowano

w dniu

rodzaje parkowania

Fajnie jest mieć samochód. Można pojechać na wycieczkę, skoczyć po zakupy, przewieźć kanapę. Można pod pretekstem umycia samochodu wyjść z domu w trakcie przedświątecznych porządków. Owszem, trzeba go czasem serwisować, ale zęby też trzeba czasem serwisować, a nie słyszałem by ktoś na to narzekał. 

Problem pojawia się gdy trzeba samochód zaparkować. Zwykle nie ma wolnego miejsca akurat tam gdzie jest to potrzebne. A my chcemy zaparkować blisko, bo nie lubimy chodzić. Gdybyśmy lubili, to po co mielibyśmy wychodzić z domu pół godziny wcześniej skoro można wyjść dwie godziny przed czasem i dojść na miejsce. 

Sęk w tym, że czasem nie ma wolnych miejsc. Wszyscy są przeciwko nam. Miejscówki znikają w tempie lasów deszczowych. Człowiek kichnie i nagle na jego ulubionym miejscu stoi słupek, albo co gorsza klomb. Na co komu klomb?  Zapraszam na subiektywny przegląd moich ulubionych technik parkowania samochodu. 

„Tak tylko tu przycupnę”


Pieszym nie potrzeba półtora metra chodnika. Słyszeliście kiedyś o linoskoczkach? Oni na tej cieniutkiej linie skaczą, robią salta, żonglują płonącymi nożami. Pieszy nic takiego nie robi. I nie ma gdzie spaść. Trzydzieści centymetrów im w zupełności wystarczy. 

Na kuriera.

Warto mieć w aucie kartkę z napisem „ZAOPATRZENIE”. Gdy nie ma gdzie zaparkować, cyk za szybę i stajemy gdzie chcemy. Nikt się na nie wkurzy, bo przecież ktoś bardzo pilnie potrzebuje zestawu dwudziestu pięciu kordonków tamborek-gratis, a wy macie dopiero dwadzieścia minut spóźnienia, więc możecie spokojnie poczekać. Jak się spóźniać to na grubo.

Na litochę.

Metoda podobna do kuriera, ale wkładasz karteczkę z numerem telefonu. Wszystkim, którym utrudniłeś swoim parkowaniem życie, zrobi się ciebie żal, bo przecież na pewno nie chciałeś. Zostawiłeś numer telefonu, a to znaczy, że jesteś gotów w moment wrócić i odjechać. A skoro tak, to pieszy przeciśnie się obok, upieprzy sobie kurtkę, ale nie zadzwoni, co będzie ci głowę zawracał.
PROTIP: możesz podać cudzy numer. 

ZOBACZ TAKŻE:  Koniec ery downsizingu. Nastanie czas wielkich silników

„Już zostałem ukarany”

Na grupach dla ojców często pada pytanie – jak kreatywnie spędzić czas z dzieckiem. Z doświadczenia wiem, że dzieci lubią pomagać rodzicom w „dorosłych sprawach”. Pojedźcie do sklepu budowlanego, wyszukajcie odpowiednie materiały, a potem zróbcie w domu makietę blokady na koło. Dzięki temu można zostawić auto gdzie się chce, zakładacie „blokadę” na koło i dziękuję bardzo. Drugi raz już cię nie ukarzą za to samo przewinienie. Nie tylko kreatywnie spędzisz czas z dzieciakiem, ale i nauczysz je, że umiejętnym oszustwem wiele można w życiu osiągnąć. 

Na masona.

Symbolika masońska jest dosyć popularna w wyższych sferach, więc korzystając z tej metody nie tylko oszczędzacie czas i pieniądze, ale przede wszystkim dajecie się poznać jako światli ludzie. Na czym polega ów metoda? Podjeżdżacie gdzie potrzebujecie i włączacie wolnomularski symbol nauki – trójkąt. Mrugający regularnie trójkąt już z daleka uświadamia plebsowi, że tu stoi wielki pan i by swym durnym wyrazem twarzy nie uprzykrzali mu dnia. 

Problem pojawia się gdy na swojej drodze spotkacie innego „masona”, który też chciał zaparkować w tym miejscu. Wtedy tworzycie z kciuków i palców wskazujących trójkąt a następnie patrzycie przez niego. Oko jest symbolem świadomości. I bije trójkąt. Jeżeli rywal nie ma cyrkla za pazuchą, to spot jest wasz.

Na bogacza. 

Jedna z najtrudniejszych metod, bo trzeba coś osiągnąć. Społeczeństwo podziwia ludzi sukcesu. Pozwalają im na więcej niż pozostałym, bo to oni są solą ziemi, tej ziemi. Tworzą miejsca pracy, płacą podatki. Dają na wczasy pod gruszą. 

Porsche, BMW M5 czy Lamborghini pozwala zaparkować gdziekolwiek. „Ten człowiek się zapracowuje by moi rodacy mogli godnie zarabiać, dba o rozwój naszej ojczyzny, mogę zrobić w jego kierunku ten miły gest i ominąć go, przecież moje życie nie jest tak ważne jak jego”. Często występuje w parze z metodą masońską.

ZOBACZ TAKŻE:  Sięgaj gdzie wzrok nie sięga! Techniki parkowania

Na ogrodnika. 

Znajomi pukali się w głowę pytając kiedy wykorzystacie ten zwiększony prześwit? Ta daa! Codziennie. Trawnik to teren zielony. Po terenie jeździ się terenówką. Po co kupować coś, z czego nie będzie się korzystać? To nierozsądne. A tak nie tylko będziecie korzystać z auta zgodnie z jego przeznaczeniem, ale przede wszystkim ułatwicie poszukiwania miejsca kierowcom sportowych samochodów. Oni nie podjadą pod krawężnik. Wolność. Równość. Braterstwo. 

Parkowanie na trawniku jest też doskonałą ochroną przed psami. Bądźmy szczerzy, auto ma cztery punkty podparcia. To jest kilka procent powierzchni trawnika. Większość zostanie nietknięta. Psy sikają na cały. Mocznik wypala trawę. Pozostają suche plamy. To nie wygląda dobrze. Tego chcecie? To już lepsze te klomby.

Na mindfulness.

Jechaliście kiedyś rowerem? Coś strasznego. Deptakiem, z hotelu do restauracji, to może i fajnie, ale po mieście? To brzmi jak sen szaleńca. A najgorsza w tym wszystkim jest jazda na wprost. Co za nuda!! Przecież to idzie zasnąć. Nic nie trzęsie, nic nie stuka, wietrzyk szumi w uszach, nogi łapią rytm, człowiek się lekko buja. Warunki jak w matczynym łonie. Parkując na ścieżce pomagacie rowerzystom dojechać do celu. Dzięki nam są skupieni na danej chwili. Darmowe zajęcia z uważności. Dojeżdżają do celu zrelaksowani, skoncentrowani i gotowi do działania! 

Ludzie narzekają, że w miastach ubywa miejsc do parkowania. Prawda jest inna. Im większe miasto, tym więcej jest miejsc do parkowania. Zacznijcie myśleć poza pudełkiem! Niech ich sufit będzie waszą podłogą. Żyjemy na wielkim parkingu. Każdy znajdzie miejsce dla siebie, tylko zdejmijmy klapki z oczu.

Może pominąłem jakąś metodę parkowania? Jakie są Wasze ulubione? Zapraszam do dyskusji!

Kontynuuj czytanie

Popularne

© 2022 Napedzeni.pl - portal motoryzacyjny